2.11.14

i. syrenie falsetto

bardzo możliwe, że ten rozdział będzie trochę nudny, ale to taki jakby wstępniak do zapoznania z realiami. ;) (raz się opublikował nieposłusznie sam, dlatego teraz publikuję go drugi raz, sorasy za zamieszanie)

Madame Aglaè odznaczała się wyjątkowo garbatym nosem.
Do takiego wniosku doszedł Félix Dupont, patrząc na kobietę, która właśnie wkroczyła do przestronnej sali, nazywanej Salą Przemówień. Chłopak wyprostował się niechętnie, patrząc na resztę „prefektów” stojących w rzędzie. Nazwy tej nie używało się w Beauxbatons, ale „opiekunowie” brzmieli co najmniej dziwnie, skoro zaprowadzali porządek wśród uczniów nawet starszych od siebie. Dupont łapał się na tym, że często nazywał siebie w myślach „prefektem”. Zwłaszcza gdy stawał przed lustrem i przygładziwszy marynarkę, przypinał do niej srebrną plakietkę z dwiema skrzyżowanymi różdżkami. Mundurek miał ten odcień błękitu, który niezbyt kulturalny Holender z jego dormitorium określił mianem grande folle*, co przetłumaczył mniej rozgarniętemu Portugalczykowi jako uwłaczający męskości. To psuło trochę powagę stanowiska, ale przez osiem lat Dupont przywykł. Zwłaszcza, że marynarka odbarwiła się nieco w praniu.
Sala zapełniona była po brzegi uczniami w tych właśnie błękitnych mundurkach. Prefekci poszczególnych roczników zajmowali miejsca z tyłu, przed nimi ustawiły się rzędy ósmoklasistów, potem siódmoklasistów, i tak dalej, aż do pierwszorocznych. Tłum dziesięciolatków był zdecydowanie mniejszy niż rok temu. Spowodowane było to nie tyle niżem demograficznym, co wyborem dyrekcji. Selekcja była o wiele ostrzejsza i magiczni z obszarów bardziej na wschód wybierali Durmstrang albo starali się o transfer do Hogwartu. Wydawało im się to o wiele łatwiejsze, zwłaszcza że niektórzy nie mieli szans z dziećmi kształcącymi się pod względem artystycznym w Akademii. Spędzały tu praktycznie swoje dzieciństwo i Félix sam się sobie dziwił, że nie wymiękł pierwszego września osiem lat temu, kiedy rozpoczęcie roku zaczęło się pokazem akrobatycznym kolegów z jego roku. On nawet nie potrafił zrobić szpagatu! Przeklinał tego dnia nadopiekuńczą matkę.
Było to jeszcze za czasów Hiszpana—piromana. Barros lubił widowiska. Chłopcy przeskakiwali przez płonące obręcze wśród cichych „och” zgromadzonych w pierwszym rzędzie chłopców i dziewczynek. Nie zabrakło także „och” nauczycieli, którzy przerwali przedstawienie w momencie, kiedy wyjątkowo niski pierwszoroczny o mało nie zahaczył głową o wyjątkowo pokaźną pochodnię. Było to dla nich zdecydowanie bardziej niepokojące niż dla dyrektora, który zacmokał z niezadowoleniem. Na szczęście rządził Beauxbatons jedynie pół roku, do czasu „gorącego incydentu”, o którym nie mówiono w ogóle i szczegóły znali tylko uczestnicy. Reszta świata czarodziejskiego po prostu żyła ze świadomością, że finansowo szkody porównywalne były z wyżywieniem stada abraksanów przez rok.
Madame Aglaè była kobietą potężną, ale nie tak, jak Madame Maxime. Różniła się od koleżanki tym, że rozciągnięto ją bardziej wszerz niż wzdłuż. Pod futrem, za które zginęło na pewno wiele puchatych, słodkich zwierząt, kryło się bardzo dużo ciała, co sprawiało, że nie dało jej się nie zauważyć. Kiedy wkroczyła z głośnym tupnięciem obcasów, wszyscy natychmiast umilkli i wyprostowali się, a gdy za dyrektorką zaczęli wchodzić pozostali profesorowie, rozległy się oklaski. Wymagała tego szkolna tradycja, nakazująca podziękować gronu pedagogicznemu za przybycie. Uczniowie Akademii Magii Beauxbatons odznaczali się nienaganną kulturą i poszanowaniem regulaminu. „Szlama” była słowem, za które karano bezwzględnie, a prefekci mieli w tym względzie więcej przywilejów. Jeśli usłyszeli wyzwiska tego pokroju, mogli wstawiać uczniom szlabany. A tylko sam Merlin wiedział, że karmienie abraksanów to jak rzucanie się w tłum rozwścieczonych śmierciożerców.
Dyrektorka stanęła za dostosowaną do jej wzrostu mównicą i przez chwilę milczała. Jej przenikliwy wzrok prześwietlił najpierw salę. Wyglądała jak prawdziwa przywódczyni, a stojący za nią w równym szeregu nauczyciele, wyglądali jak jej słudzy. „Niebieska armia”, jak stwierdził kiedyś żartobliwie profesor Torres, uczący zielarstwa. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta nazwa rozpowszechniła się, ale od pewnego czasu obejmowała także uczniów. Félix nie wiedział, jak wyglądają z jej perspektywy, ale wyraz twarzy kobiety mówił wyraźnie, że traktuje ich jak swoją osobistą armię. Legion, gotowy do walki nie włóczniami, a różdżkami!
— Witam was wszystkich w kolejnym roku szkolnym. Jest mi niezmiernie miło powitać młodszych, starszych, ale najbardziej miło jest mi powitać nasze stałe grono uczniów Akademii! — Wąskie usta rozciągnęły się w upiornym uśmiechu, kiedy kobieta wskazała pulchną dłonią dwa rzędy uczniów stojąca poza trzema głównymi. — Z tego miejsca chciałabym wam złożyć najserdeczniejsze życzenia zdania egzaminów, niech szczęście oraz pióra wam sprzyjają!
Po sali przetoczył się dziwny pomruk, mający chyba być cichym chichotem, ale brzmiał trochę jak przekazywane z prędkością światła komentarze. Stojący obok Félixa Bastiaan De Weerd, wyszczerzył do niego zęby i Dupont miał wrażenie, że cudem powstrzymał się od wypowiedzenia jakiejś uwagi. Był małą szumowiną i nie szczędził komentarzy niczemu, nawet przesolonej zupie. Na prefekta został wybrany jeszcze podczas kadencji poprzedniego dyrektora i można było odnieść wrażenie, że Madame chętnie by to cofnęła. Cofnęłoby to zapewne również „stałe grono uczniów Akademii”, czyli kiblujący uczniowie, bo nie mogli mu wtłuc za idiotyczne uwagi. Ratowała go odznaka. Pozostało mieć nadzieję, że abraksany, do których często zachodził, kiedyś urwą mu głowę.
— Ponownie witam pierwszorocznych. Tych, którzy są tu pierwszy raz i tych, którzy zaczynają kolejny etap nauki. Przypominam wam jednocześnie o obowiązku zaliczenia egzaminu z języka do końca września, dotyczy to także początkujących. Na tej podstawie przydzielę was do grup. Z bieżących informacji: w związku z przebudową drugiego piętra, Cygnes zostali przeniesieni na wieżę. Profesor Mikołajewna cudownie poradziła sobie z boginami i ghulem. Z tego też powodu łazienka na ostatnim poziomie jest już dostępna, bo znamy powód zawodzenia i uderzania w rury. Wznawiam absolutny zakaz zbliżania się do abraksanów. — Madame uniosła wzrok i spojrzała prosto na De Weerda, który uśmiechnął się do niej najmilej jak potrafił. Nie odwzajemniła tego. — Jak zauważyliście, w zeszłym roku nie wyznaczono domu do uświetnienia nam ceremonii rozpoczęcia roku, a to z pewnego ważnego powodu, który poznacie jutro. Punkty dostają jednak Sirènes, za udekorowanie korytarzy.
Z tyłu rozległo się przeciągłe wycie, które ucichło tak szybko, jak się rozpoczęło.
— Dziękujemy za ten niewątpliwy pokaz umiejętności wokalnych, panie Brauer — kontynuowała dyrektorka, przerzucając na pulpicie jakieś kartki. — Udowadnia pan, że zdarzają się również syreni, którzy nie przyciągają, a odstraszają żeglarzy.
Brauer był jedynym Niemcem w ich roczniku i musiał zawsze zaznaczać wyraźnie swoją obecność, tym razem stawiając na wydawanie dziwnych odgłosów. Zdecydowanie nie był dla Akademii reprezentatywny. Przynajmniej nie kiedy otwierał usta. Odwrócił się do kolegów prefektów i wyszczerzył zęby. Dupont uniósł tylko brwi i nie skomentował jego wystąpienia. Miał wrażenie, że chłopak znowu rozpoczął akcję prowokowania go na każdym kroku i nie chciał dać po sobie poznać, że najchętniej powiesiłby go za gacie na gargulcu. To dawało tylko Brauerowi satysfakcję.
— Opiekunowie domów zaprowadzą was do waszych pokojów wspólnych. Podzielcie się na grupy: nowych zabiorą chłopcy, a kontynuujących naukę dziewczęta. Jutro spotykamy się w sali jadalnej o dziewiątej. Punktualnie. Dziękuję za uwagę i życzę miłego wieczoru.
Odeszła od mównicy i zeszła nieporadnie z podwyższenia, by w miarę żwawym krokiem udać się do wyjścia, za nią podążyli profesorowie, wśród głośnych oklasków. Dopiero kiedy ostatni nauczyciel postawił stopę poza salą, wszyscy rzucili się do wyjścia. Nagle zrobiło się głośno i zewsząd dosięgały Félixa powitania, ale nie mógł się na tym skupić. Musiał znaleźć wszystkie te małe syreny. Uczył się w tej szkole osiem lat, ale nadal nie mógł przywyknąć do tego, że zrobili z niego jakiegoś podwodnego stwora.
— Dobra, znajdźmy te bachorki, nastraszmy ich i możemy iść spać — usłyszał obok siebie głos Bastiaana. Chłopak przeciągnął się, wykrzywiając usta w grymasie i ziewnął potężnie. Dupont zazgrzytał zębami. Czasem zadawał sobie pytanie, dlaczego zadaje się z takim idiotą, ale odpowiedź przychodziła natychmiast: do wyboru miał Brauera, którego akcent bolał bardziej niż cios pałką w krocze.
— Mamy im wytłumaczyć to, czego nie wytłumaczyło to głupie babsko — burknął w odpowiedzi. — Nie pozwolę ci znowu opowiadać, że bliźniak ghula z wieży mieszka pod jednym z łóżek w czwartym sektorze.
— Oj, nie masz za grosz poczucia humoru.
— Masz go za mnie. Chodź już, zanim zwieją.
Bastiaan przewrócił oczami, ale powlókł się posłusznie za kumplem. Pierwszoroczni stali niedaleko podwyższenia, zbici w ciasną grupkę. Od razu było widać, że byli nowi w Akademii, przypominali spłoszone stadko zwierząt. Félix miał już coś powiedzieć, kiedy De Weerd po prostu zagwizdał, wpychając się przed niego. Machnął grzywą blond włosów i uśmiechnął się równie upiornie co dyrektorka wcześniej:
— Jestem Bastiaan i dzisiaj będę waszym przewodnikiem — oznajmił im i poustawiał ich w dwa równe rzędy. — Teraz pomaszerujecie za nami w dół po schodach w milczeniu, zrozumiano? Bo inaczej dopadnie was ghul bliźniak tego wypędzonego z wieży. Żywi się głównie żabojadami, takimi jak mój kolega...
— Przymknij się, debilu — warknął w końcu Félix, nie mogąc go dłużej słuchać, ale z przerażeniem stwierdził, że kilka dzieciaków uwierzyło, w tym wyjątkowo niska dziewczynka, która wytrzeszczyła na nich oczy i ewidentnie była bliska płaczu. — On tylko żartował, to nasz taki domowy błazen.
— Sam jesteś błazen — prychnął. — Perdant.**
— Udam, że tego nie słyszałem.
— Nie musisz, bo to prawda.
Félix posłał mu spojrzenie, które, gdyby miał takie zdolności, zabiłoby Bastiaana na miejscu, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Wzruszył ramionami i najwyraźniej postanowił dąsać się na wzór typowej uczennicy z ich domu. Dupont westchnął ciężko i począł prowadzić pierwszaków w stronę wyjścia. Byli ostatnimi uczniami, który opuścili Salę i nie obyło się bez groźnego spojrzenia profesor Mikołajewnej, która czatowała na nich na korytarzu. Félix posłał jej przepraszające spojrzenie, ale to jeszcze pogorszyło sprawę, więc po prostu szturchnął De Weerda i obaj przyspieszyli, zwalniając dopiero na schodach prowadzących na poziom minus pierwszy. Nie były to lochy, a prawdziwy labirynt piwnic pod budynkiem. Wielu pierwszaków przez pierwsze dni gubiło się w tych krętych, zimnych korytarzach, często trafiając do składzika niezbyt miłej woźnej, którą nazywano Starą Jaszczurką, częściej po prostu Lézard, bo nie rozumiała języka francuskiego.
Aby trafić do ich pokoju wspólnego, należało znaleźć ogromny obraz przedstawiający nadąsaną syrenę. Poprosić ją o wejście do środka najmilej jak się dało, a kiedy zaczynała śpiewać, natychmiast machnąć w stronę obrazu różdżką. Wtedy krzywiła się brzydko i obraz uchylał się, pozwalając wejść do środka. Tego dnia syrena ewidentnie nie miała humoru, bo zdążyła powyzywać kilku pierwszaków, nim w końcu łaskawie zaczęła swoją serenadę do rozdrażnionego Duponta. Machnął gwałtownie różdżką, niechcący podpalając syrenie rude pukle. Nim wszyscy zniknęli w dziurze za obrazem, kilku pierwszakom oberwało się przekleństwami, których nie powstydziłby się żaden francuski ordynus.
Pokój wspólny Sirènes od wejścia wydawał się chłodny. Ściany pomalowano na zimny kolor, mieszankę błękitu i bardzo jasnego fioletu, co, w połączeniu z umiejscowieniem pokoju, robiło z niego najzimniejsze pomieszczenie w zamku. Ogień w kominku rzadko się palił, jedynie w weekendy, kiedy mnóstwo osób wybierało sobie stolik przed nim na miejsce do pisania esejów. W zeszłym roku szkolnym Madame Aglaè wydała fortunę na nowe kanapy i fotele, poustawiane w półkolu naprzeciw kominka. I tak przez cały rok stały w innych miejscach, nawet teraz ktoś zabrał jeden z foteli i ustawił go pod oknem. Zaczarowanym, rzecz jasna, w końcu byli pod ziemią. Oddawało jednak pogodę na zewnątrz.
Pierwszoroczni rozsiedli się niepewnie na wolnych miejscach, ale i tak co najmniej połowa musiała usadowić się na cienkim dywanie z morskimi motywami. Bastiaan wepchnął się pomiędzy dwóch chłopców na kanapie i machnął różdżką w stronę kominka, rozpalając ogień. Z miejsca zrobiło się nieco cieplej, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd pomieszczenia. Félix ustawił się przed nimi wszystkimi, czując się jak troll górski stojący niczym kat nad goblinami. Taka wizja nie rozbawiła go, jak miała, jedynie sprawiła, że zaczął jeszcze bardziej się stresować. Marzył o tym, by znów dopiero zaczynać przygodę z byciem tym całym opiekunem. Wtedy mógł tylko nabijać się z ósmorocznych, że muszą uświadamiać dzieciaki o zasadach panujących w szkole.
Wziął głęboki wdech i splótł palce za plecami. Tak, teraz wyglądał poważnie i mógł mówić:
— Na początku rozwieję wasze wątpliwości i powiem, że nie jesteśmy tak naprawdę syrenami.
De Weerd zarechotał jak idiota, co sprowokowało dzieci do zrobienia tego samego. Kilka dziewczynek zachichotało, a jeden chłopiec schował twarz w kołnierzu, by nie było słychać, że wydaje odgłosy podobne do morsa.
— Nie o to mi chodziło — warknął już nie tak miło Dupont, ale nie mówił tego do pierwszorocznych, a do Bastiaana. — Chodzi mi o to, że nasze domy nie mają nazw. Są trzy, wy zostaliście poinformowani w listach, że od pierwszego września będziecie Sirènes, ale to nie do końca tak. Po prostu takie potoczne nazewnictwo zaczerpnięte zostało od sposobów na dostanie się do pokojów wspólnych. Na przykład Cygnes muszą obejść posąg łabędzia...
— To tak łatwo można tam wejść? — przerwał mu chłopiec, siedzący tuż przed nim, jednocześnie posyłając Dupontowi zaciekawione spojrzenie. Chyba chciał to sprawdzić.
— Nie, mają określoną zasadę. Tak samo nasza przemiła syrena nie wpuści innych.
— A skąd będzie wiedziała, że nie jesteśmy na przykład tymi łabędziami?
— Po prostu wie, młody, możesz jej zapytać jak chcesz. Chętnie cię zeżre.
Chłopiec odwrócił się gwałtownie w stronę Bastiaana, który wymówił te słowa z najwyższą powagą.
— To ona może wychodzić z obrazu?
— Pewnie...
— … że nie — przerwał dyskusję Félix, czując już początki migreny. Miał wrażenie, że jego kumpel także ma dziesięć lat, tylko po prostu fizycznie wyglądał na siedemnaście. — Nie może. Ale trzeba szybko machnąć różdżką, bo inaczej robi straszne awantury. To wabi Jaszczurkę... to znaczy, woźną. Lepiej jej nie prowokować.
— A czy to prawda, że w piwnicach straszy? — odezwała się dziewczynka siedząca na jednym z foteli. — Moja koleżanka mówiła mi...
— Nieprawda. Czy mogę już kontynuować?
Kiedy nikt nie zaprzeczył, Félix ponownie głęboko odetchnął i mówił dalej:
— W waszych dormitoriach czekają na was mundurki letnie. Musicie bezwzględnie przestrzegać zasad ich noszenia, ale jeśli marynarka wydaje wam się...
— wyjątkowo grande folle...
— ...niedopasowana albo ma jakieś inne defekty, to zgłoście to opiekunowi naszego sektora, profesor Mikołajewnej. To ta kobieta, która wyprowadziła was z powozu i pokazywała poziom zerowy zamku. Raz w tygodniu będziecie mieć z nią lekcje dobrego wychowania i to jest taka okazja. Każdego dnia o dziewiątej będzie sprawdzała, czy regulaminowo nosicie stroje szkolne. Jedynie do zajęć gimnastycznych, które wybraliście w procesie rekrutacji, obowiązują was inne ubrania.
— A nie będzie quidditcha?
— Nie.
Na twarzach niektórych chłopców widział zawód. On też początkowo był zawiedziony tym, że nie może grać, ale nie mieli nawet boiska. Poza tym, w Akademii uczyło trzech nauczycieli sportów i żaden z nich nie wyglądał na wystarczająco kompetentnego. Nawet profesor Velazquez, ucząca latania na miotłach. Potrafiła jedynie wyginać się na kawałku drewna i machać różdżką na tych, którzy dążyli do zderzenia się z którymś z drzew na błoniach.
— Jutro za dziesięć dziewiąta spotykamy się tutaj i zaprowadzimy was do sali jadalnej. Będziecie tam jeść wszystkie posiłki. Czy to jest dla was jasne? — Dupont odczekał moment, aż wszyscy kiwną głowami. — No dobrze, możecie iść do dormitoriów. Dziewczęta na lewo, drugie drzwi, chłopcy na prawo, drzwi trzecie. Nazwiska wywieszone są na poszczególnych drzwiach.
Pierwszoroczni podnieśli się z ociąganiem, szepcząc już do siebie uwagi w obcych językach, Félix starał się nie czuwać nad nimi niczym profesor Mikołajewna, a uśmiechać się przyjaźnie, ale miał wrażenie, że wygląda, jakby rozbolał go ząb. Kiedy minął go ostatni chłopiec i trzasnęły za nim drzwi, z Duponta zeszło powietrze. Czuł się jak przekłuty balon, a przydługie, ciemne włosy opadły mu na czoło. Usiadł obok Bastiaana i wyłożył nogi przed siebie, przyjmując z ulgą lekkie strzyknięcie w kolanach. Miał ochotę położyć się spać.
— Aglaè tego nie powiedziała, ale w tym roku mamy mieć egzamin również sprawnościowy. Oprócz typowych egzaminów z alchemii i reszty tych głupot — odezwał się nagle Bastiaan.
Félix spojrzał na niego, by sprawdzić, czy się nabija. Holender miał jednak zamknięte oczy i wyglądał, jakby przygotowywał się do drzemki. W kącikach jego warg nie czaił się także głupawy uśmieszek. To zaniepokoiło Francuza, ale zanim zdążył się odezwać, obraz odsłonił dziurę w ścianie i do środka wpadła niska dziewczyna z rozwianymi, ciemnymi włosami. Marynarka miała przewieszoną przez ramię, a w rajstopach w kilku miejscach pękło jej oczko, ale zdawała się nie zwracać na to uwagi. Za nią przecisnął się Brauer, w ostatniej chwili, kilka sekund później zmiażdżyłby go obraz. Oboje byli zdyszani.
— Picard z Brauerem? Cóż za mezalians — zakpił De Weerd, otwierając oczy i uśmiechnął się złośliwie. Dziewczyna machnęła na niego ręką i zwróciła się do Félixa, uspokoiwszy wcześniej oddech:
— Z jeziora właśnie wyłonił się ogromny statek!


*grande folle — według mojego źródła oznacza to pedalski i w sumie miało to oznaczać, ale jakby ktoś się znał lepiej, to niech mnie upewni
** perdant — frajer

5 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawa wizja Akademii Magii Beauxbatons. Podziwiam Cię za to, że w sumie sama wymyśliłaś większość rzeczy odnośnie samej szkoły (wiadomo, pewnie będą one dopiero pokazane w następnych rozdziałach) oraz uczniów. Moim skromnym zdaniem tworzenie postaci (powyżej trzech, powiedzmy) jest sprawą trudną i wymagającą niezłego wysiłku umysłowego. I jeszcze trzeba mieć dobrą pamięć, aby ich przez przypadek nie pomylić ;)
    Błędów nie znalazłam, rozdział oraz szablon fajny, z niecierpliwością czekam na następne części opowiadania.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Masz przyjemny styl pisania, czyta się łatwo, lekko i z chęcią, świetnie dobierasz słowa. Dajesz czytelnikom obszerne opisy, które jednak nie nudzą, pozwalają wyobraźni zaczepić się. Bohaterowie dobrze opisani, zwłaszcza Félix, jako (że się tak wyrażę) "pośredni narrator", ma ładni zarysowany charakter. No i nie zapominajmy o Bastiaanie, który mimo wszystko wzbudził moją sympatię. Sama historia też jest niebanalna, zaczyna się wolno, ale ciekawie. Rozdział mnie wprowadził, a jego zakończenie zaintrygowało na tyle, że z niecierpliwością będę czekać na ciąg dalszy.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie był nudny, a Dupą podbił moje serce niemal od razu. Jestem... zaintrygowana, ponieważ z taką tematyką to ja się nie spotkałam w swoim długim żywocie.
    Wiesz, jak doprowadzisz któreś ze swoim opowiadań do końca, to będę szczęśliwa. Jedna z nas musi to w końcu zrobić.
    Daj więcej akcji! Niech się mordują!

    Zrobię se reklamę, mogę? :D

    Pozdrawiam,
    miss violence z tego blogaska.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawa i oryginalna historia się zapowiada. Podziwiam za stworzenie całej Akademii Beauxbatons praktycznie z niczego, wielki szacun, serio. Uwielbiam wielonarodowość w blogach! I od razu polubiłam Twoich bohaterów, Bastiaana i Brauera też (bo Niemiec <3).
    Poza tym ładnie i lekko piszesz, bez błędów, wyciągająco.
    Czekam na pojawienie się Krumówny ;))
    Życzę dużo weny!
    Pozdrawiam,
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć!
    Od dawna szukałam bloga na temat Akademii Magii Beauxbatons i w końcu znalazłam! Bardzo podoba mi się twoja wizja tego miejsca, jak i przedstawieni bohaterowie. Cały tekst czytało mi się niezwykle przyjemnie, dlatego mam nadzieję, że na tym jednym rozdziale się nie skończy. Zwłaszcza, że pojawiła się panna Krum i chcę poznać jej dalsze losy.
    Od razu informuję, że zostałaś nominowana do Liebster Award. :)
    http://blood-in-the-snow.blogspot.com/2015/01/liebster-award-infromacje.html
    Pozdrawiam i mnóstwa weny życzę!

    OdpowiedzUsuń