bardzo możliwe, że ten rozdział będzie trochę nudny, ale to taki jakby wstępniak do zapoznania z realiami. ;) (raz się opublikował nieposłusznie sam, dlatego teraz publikuję go drugi raz, sorasy za zamieszanie)
Madame
Aglaè odznaczała się wyjątkowo garbatym nosem.
Do
takiego wniosku doszedł Félix Dupont, patrząc na kobietę, która
właśnie wkroczyła do przestronnej sali, nazywanej Salą
Przemówień. Chłopak wyprostował się niechętnie, patrząc na
resztę „prefektów” stojących w rzędzie. Nazwy tej nie używało
się w Beauxbatons, ale „opiekunowie” brzmieli co najmniej
dziwnie, skoro zaprowadzali porządek wśród uczniów nawet
starszych od siebie. Dupont łapał się na tym, że często nazywał
siebie w myślach „prefektem”. Zwłaszcza gdy stawał przed
lustrem i przygładziwszy marynarkę, przypinał do niej srebrną
plakietkę z dwiema skrzyżowanymi różdżkami. Mundurek miał ten
odcień błękitu, który niezbyt kulturalny Holender z jego
dormitorium określił mianem grande folle*, co przetłumaczył
mniej rozgarniętemu Portugalczykowi jako uwłaczający męskości.
To psuło trochę powagę stanowiska, ale przez osiem lat Dupont
przywykł. Zwłaszcza, że marynarka odbarwiła się nieco w praniu.
Sala
zapełniona była po brzegi uczniami w tych właśnie błękitnych
mundurkach. Prefekci poszczególnych roczników zajmowali miejsca z
tyłu, przed nimi ustawiły się rzędy ósmoklasistów, potem
siódmoklasistów, i tak dalej, aż do pierwszorocznych. Tłum
dziesięciolatków był zdecydowanie mniejszy niż rok temu.
Spowodowane było to nie tyle niżem demograficznym, co wyborem
dyrekcji. Selekcja była o wiele ostrzejsza i magiczni z obszarów
bardziej na wschód wybierali Durmstrang albo starali się o transfer
do Hogwartu. Wydawało im się to o wiele łatwiejsze, zwłaszcza że
niektórzy nie mieli szans z dziećmi kształcącymi się pod
względem artystycznym w Akademii. Spędzały tu praktycznie swoje
dzieciństwo i Félix sam się sobie dziwił, że nie wymiękł
pierwszego września osiem lat temu, kiedy rozpoczęcie roku zaczęło
się pokazem akrobatycznym kolegów z jego roku. On nawet nie
potrafił zrobić szpagatu! Przeklinał tego dnia nadopiekuńczą
matkę.
Było
to jeszcze za czasów Hiszpana—piromana. Barros lubił widowiska.
Chłopcy przeskakiwali przez płonące obręcze wśród cichych „och”
zgromadzonych w pierwszym rzędzie chłopców i dziewczynek. Nie
zabrakło także „och” nauczycieli, którzy przerwali
przedstawienie w momencie, kiedy wyjątkowo niski pierwszoroczny o
mało nie zahaczył głową o wyjątkowo pokaźną pochodnię. Było
to dla nich zdecydowanie bardziej niepokojące niż dla dyrektora,
który zacmokał z niezadowoleniem. Na szczęście rządził
Beauxbatons jedynie pół roku, do czasu „gorącego incydentu”, o
którym nie mówiono w ogóle i szczegóły znali tylko uczestnicy.
Reszta świata czarodziejskiego po prostu żyła ze świadomością,
że finansowo szkody porównywalne były z wyżywieniem stada
abraksanów przez rok.
Madame
Aglaè była kobietą potężną, ale nie tak, jak Madame Maxime.
Różniła się od koleżanki tym, że rozciągnięto ją bardziej
wszerz niż wzdłuż. Pod futrem, za które zginęło na pewno wiele
puchatych, słodkich zwierząt, kryło się bardzo dużo ciała, co
sprawiało, że nie dało jej się nie zauważyć. Kiedy wkroczyła z
głośnym tupnięciem obcasów, wszyscy natychmiast umilkli i
wyprostowali się, a gdy za dyrektorką zaczęli wchodzić pozostali
profesorowie, rozległy się oklaski. Wymagała tego szkolna
tradycja, nakazująca podziękować gronu pedagogicznemu za
przybycie. Uczniowie Akademii Magii Beauxbatons odznaczali się
nienaganną kulturą i poszanowaniem regulaminu.
„Szlama” była słowem, za które karano bezwzględnie, a
prefekci mieli w tym względzie więcej przywilejów. Jeśli
usłyszeli wyzwiska tego pokroju, mogli wstawiać uczniom szlabany. A
tylko sam Merlin wiedział, że karmienie abraksanów to jak rzucanie
się w tłum rozwścieczonych śmierciożerców.
Dyrektorka
stanęła za dostosowaną do jej wzrostu mównicą i przez chwilę
milczała. Jej przenikliwy wzrok prześwietlił najpierw salę.
Wyglądała jak prawdziwa przywódczyni, a stojący za nią w równym
szeregu nauczyciele, wyglądali jak jej słudzy. „Niebieska armia”,
jak stwierdził kiedyś żartobliwie profesor Torres, uczący
zielarstwa. Dziwnym zbiegiem okoliczności ta nazwa rozpowszechniła
się, ale od pewnego czasu obejmowała także uczniów. Félix nie
wiedział, jak wyglądają z jej perspektywy, ale wyraz twarzy
kobiety mówił wyraźnie, że traktuje ich jak swoją osobistą
armię. Legion, gotowy do walki nie włóczniami, a różdżkami!
—
Witam was wszystkich w kolejnym roku szkolnym. Jest mi niezmiernie
miło powitać młodszych, starszych, ale najbardziej miło jest mi
powitać nasze stałe grono uczniów Akademii! — Wąskie usta
rozciągnęły się w upiornym uśmiechu, kiedy kobieta wskazała
pulchną dłonią dwa rzędy uczniów stojąca poza trzema głównymi.
— Z tego miejsca chciałabym wam złożyć najserdeczniejsze
życzenia zdania egzaminów, niech szczęście oraz pióra wam sprzyjają!
Po
sali przetoczył się dziwny pomruk, mający chyba być cichym
chichotem, ale brzmiał trochę jak przekazywane z prędkością
światła komentarze. Stojący obok Félixa Bastiaan De Weerd,
wyszczerzył do niego zęby i Dupont miał wrażenie, że cudem
powstrzymał się od wypowiedzenia jakiejś uwagi. Był małą
szumowiną i nie szczędził komentarzy niczemu, nawet przesolonej
zupie. Na prefekta został wybrany jeszcze podczas kadencji
poprzedniego dyrektora i można było odnieść wrażenie, że Madame
chętnie by to cofnęła. Cofnęłoby to zapewne również „stałe
grono uczniów Akademii”, czyli kiblujący uczniowie, bo nie mogli
mu wtłuc za idiotyczne uwagi. Ratowała go odznaka. Pozostało mieć
nadzieję, że abraksany, do których często zachodził, kiedyś urwą
mu głowę.
—
Ponownie witam pierwszorocznych. Tych, którzy są tu pierwszy raz i
tych, którzy zaczynają kolejny etap nauki. Przypominam wam
jednocześnie o obowiązku zaliczenia egzaminu z języka do końca
września, dotyczy to także początkujących. Na tej podstawie
przydzielę was do grup. Z bieżących informacji: w związku z
przebudową drugiego piętra, Cygnes zostali przeniesieni na wieżę.
Profesor Mikołajewna cudownie poradziła sobie z boginami i ghulem.
Z tego też powodu łazienka na ostatnim poziomie jest już dostępna,
bo znamy powód zawodzenia i uderzania w rury. Wznawiam absolutny
zakaz zbliżania się do abraksanów. — Madame uniosła wzrok i
spojrzała prosto na De Weerda, który uśmiechnął się do niej
najmilej jak potrafił. Nie odwzajemniła tego. — Jak
zauważyliście, w zeszłym roku nie wyznaczono domu do uświetnienia
nam ceremonii rozpoczęcia roku, a to z pewnego ważnego powodu,
który poznacie jutro. Punkty dostają jednak Sirènes, za
udekorowanie korytarzy.
Z
tyłu rozległo się przeciągłe wycie, które ucichło tak szybko,
jak się rozpoczęło.
—
Dziękujemy za ten niewątpliwy pokaz umiejętności wokalnych, panie
Brauer — kontynuowała dyrektorka, przerzucając na pulpicie jakieś
kartki. — Udowadnia pan, że zdarzają się również syreni,
którzy nie przyciągają, a odstraszają żeglarzy.
Brauer
był jedynym Niemcem w ich roczniku i musiał zawsze zaznaczać
wyraźnie swoją obecność, tym razem stawiając na wydawanie
dziwnych odgłosów. Zdecydowanie nie był dla Akademii
reprezentatywny. Przynajmniej nie kiedy otwierał usta. Odwrócił
się do kolegów prefektów i wyszczerzył zęby. Dupont uniósł
tylko brwi i nie skomentował jego wystąpienia. Miał wrażenie, że
chłopak znowu rozpoczął akcję prowokowania go na każdym kroku i
nie chciał dać po sobie poznać, że najchętniej powiesiłby go za
gacie na gargulcu. To dawało tylko Brauerowi satysfakcję.
—
Opiekunowie domów zaprowadzą was do waszych pokojów wspólnych.
Podzielcie się na grupy: nowych zabiorą chłopcy, a kontynuujących
naukę dziewczęta. Jutro spotykamy się w sali jadalnej o
dziewiątej. Punktualnie. Dziękuję za uwagę i życzę miłego
wieczoru.
Odeszła
od mównicy i zeszła nieporadnie z podwyższenia, by w miarę żwawym
krokiem udać się do wyjścia, za nią podążyli profesorowie,
wśród głośnych oklasków. Dopiero kiedy ostatni nauczyciel
postawił stopę poza salą, wszyscy rzucili się do wyjścia. Nagle
zrobiło się głośno i zewsząd dosięgały Félixa powitania, ale
nie mógł się na tym skupić. Musiał znaleźć wszystkie te małe
syreny. Uczył się w tej szkole osiem lat, ale nadal nie mógł
przywyknąć do tego, że zrobili z niego jakiegoś podwodnego
stwora.
—
Dobra, znajdźmy te bachorki, nastraszmy ich i możemy iść spać —
usłyszał obok siebie głos Bastiaana. Chłopak przeciągnął się,
wykrzywiając usta w grymasie i ziewnął potężnie. Dupont
zazgrzytał zębami. Czasem zadawał sobie pytanie, dlaczego zadaje
się z takim idiotą, ale odpowiedź przychodziła natychmiast: do
wyboru miał Brauera, którego akcent bolał bardziej niż cios pałką
w krocze.
—
Mamy im wytłumaczyć to, czego nie wytłumaczyło to głupie babsko
— burknął w odpowiedzi. — Nie pozwolę ci znowu opowiadać, że
bliźniak ghula z wieży mieszka pod jednym z łóżek w czwartym
sektorze.
—
Oj, nie masz za grosz poczucia humoru.
—
Masz go za mnie. Chodź już, zanim zwieją.
Bastiaan
przewrócił oczami, ale powlókł się posłusznie za kumplem.
Pierwszoroczni stali niedaleko podwyższenia, zbici w ciasną grupkę.
Od razu było widać, że byli nowi w Akademii, przypominali
spłoszone stadko zwierząt. Félix miał już coś powiedzieć,
kiedy De Weerd po prostu zagwizdał, wpychając się przed niego.
Machnął grzywą blond włosów i uśmiechnął się równie
upiornie co dyrektorka wcześniej:
—
Jestem Bastiaan i dzisiaj będę waszym przewodnikiem — oznajmił
im i poustawiał ich w dwa równe rzędy. — Teraz pomaszerujecie za
nami w dół po schodach w milczeniu, zrozumiano? Bo inaczej dopadnie
was ghul bliźniak tego wypędzonego z wieży. Żywi się głównie
żabojadami, takimi jak mój kolega...
—
Przymknij się, debilu — warknął w końcu Félix, nie mogąc go
dłużej słuchać, ale z przerażeniem stwierdził, że kilka
dzieciaków uwierzyło, w tym wyjątkowo niska dziewczynka, która
wytrzeszczyła na nich oczy i ewidentnie była bliska płaczu. — On
tylko żartował, to nasz taki domowy błazen.
—
Sam jesteś błazen — prychnął. — Perdant.**
—
Udam, że tego nie słyszałem.
—
Nie musisz, bo to prawda.
Félix
posłał mu spojrzenie, które, gdyby miał takie zdolności,
zabiłoby Bastiaana na miejscu, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.
Wzruszył ramionami i najwyraźniej postanowił dąsać się na wzór
typowej uczennicy z ich domu. Dupont westchnął ciężko i począł
prowadzić pierwszaków w stronę wyjścia. Byli ostatnimi uczniami,
który opuścili Salę i nie obyło się bez groźnego spojrzenia
profesor Mikołajewnej, która czatowała na nich na korytarzu. Félix
posłał jej przepraszające spojrzenie, ale to jeszcze pogorszyło
sprawę, więc po prostu szturchnął De Weerda i obaj przyspieszyli,
zwalniając dopiero na schodach prowadzących na poziom minus
pierwszy. Nie były to lochy, a prawdziwy labirynt piwnic pod
budynkiem. Wielu pierwszaków przez pierwsze dni gubiło się w tych
krętych, zimnych korytarzach, często trafiając do składzika
niezbyt miłej woźnej, którą nazywano Starą Jaszczurką, częściej
po prostu Lézard, bo nie rozumiała języka francuskiego.
Aby
trafić do ich pokoju wspólnego, należało znaleźć ogromny obraz
przedstawiający nadąsaną syrenę. Poprosić ją o wejście do
środka najmilej jak się dało, a kiedy zaczynała śpiewać,
natychmiast machnąć w stronę obrazu różdżką. Wtedy krzywiła
się brzydko i obraz uchylał się, pozwalając wejść do środka.
Tego dnia syrena ewidentnie nie miała humoru, bo zdążyła
powyzywać kilku pierwszaków, nim w końcu łaskawie zaczęła swoją
serenadę do rozdrażnionego Duponta. Machnął gwałtownie różdżką,
niechcący podpalając syrenie rude pukle. Nim wszyscy zniknęli w
dziurze za obrazem, kilku pierwszakom oberwało się przekleństwami,
których nie powstydziłby się żaden francuski ordynus.
Pokój
wspólny Sirènes od wejścia wydawał się chłodny. Ściany
pomalowano na zimny kolor, mieszankę błękitu i bardzo jasnego
fioletu, co, w połączeniu z umiejscowieniem pokoju, robiło z niego
najzimniejsze pomieszczenie w zamku. Ogień w kominku rzadko się
palił, jedynie w weekendy, kiedy mnóstwo osób wybierało sobie
stolik przed nim na miejsce do pisania esejów. W zeszłym roku
szkolnym Madame Aglaè wydała fortunę na nowe kanapy i fotele,
poustawiane w półkolu naprzeciw kominka. I tak przez cały rok
stały w innych miejscach, nawet teraz ktoś zabrał jeden z foteli i
ustawił go pod oknem. Zaczarowanym, rzecz jasna, w końcu byli pod
ziemią. Oddawało jednak pogodę na zewnątrz.
Pierwszoroczni
rozsiedli się niepewnie na wolnych miejscach, ale i tak co najmniej
połowa musiała usadowić się na cienkim dywanie z morskimi
motywami. Bastiaan wepchnął się pomiędzy dwóch chłopców na
kanapie i machnął różdżką w stronę kominka, rozpalając ogień.
Z miejsca zrobiło się nieco cieplej, przynajmniej jeśli chodzi o
wygląd pomieszczenia. Félix ustawił się przed nimi wszystkimi,
czując się jak troll górski stojący niczym kat nad goblinami.
Taka wizja nie rozbawiła go, jak miała, jedynie sprawiła, że
zaczął jeszcze bardziej się stresować. Marzył o tym, by znów
dopiero zaczynać przygodę z byciem tym całym opiekunem. Wtedy mógł
tylko nabijać się z ósmorocznych, że muszą uświadamiać
dzieciaki o zasadach panujących w szkole.
Wziął
głęboki wdech i splótł palce za plecami. Tak, teraz wyglądał
poważnie i mógł mówić:
—
Na początku rozwieję wasze wątpliwości i powiem, że nie jesteśmy
tak naprawdę syrenami.
De
Weerd zarechotał jak idiota, co sprowokowało dzieci do zrobienia
tego samego. Kilka dziewczynek zachichotało, a jeden chłopiec
schował twarz w kołnierzu, by nie było słychać, że wydaje
odgłosy podobne do morsa.
—
Nie o to mi chodziło — warknął już nie tak miło Dupont, ale
nie mówił tego do pierwszorocznych, a do Bastiaana. — Chodzi mi o
to, że nasze domy nie mają nazw. Są trzy, wy zostaliście
poinformowani w listach, że od pierwszego września będziecie
Sirènes, ale to nie do końca tak. Po prostu takie potoczne
nazewnictwo zaczerpnięte zostało od sposobów na dostanie się do
pokojów wspólnych. Na przykład Cygnes muszą obejść posąg
łabędzia...
—
To tak łatwo można tam wejść? — przerwał mu chłopiec,
siedzący tuż przed nim, jednocześnie posyłając Dupontowi
zaciekawione spojrzenie. Chyba chciał to sprawdzić.
—
Nie, mają określoną zasadę. Tak samo nasza przemiła syrena nie
wpuści innych.
—
A skąd będzie wiedziała, że nie jesteśmy na przykład tymi
łabędziami?
—
Po prostu wie, młody, możesz jej zapytać jak chcesz. Chętnie cię
zeżre.
Chłopiec
odwrócił się gwałtownie w stronę Bastiaana, który wymówił te
słowa z najwyższą powagą.
—
To ona może wychodzić z obrazu?
—
Pewnie...
—
… że nie — przerwał dyskusję Félix, czując już początki
migreny. Miał wrażenie, że jego kumpel także ma dziesięć lat,
tylko po prostu fizycznie wyglądał na siedemnaście. — Nie może.
Ale trzeba szybko machnąć różdżką, bo inaczej robi straszne
awantury. To wabi Jaszczurkę... to znaczy, woźną. Lepiej jej nie
prowokować.
—
A czy to prawda, że w piwnicach
straszy? — odezwała się dziewczynka siedząca na jednym z foteli.
— Moja koleżanka mówiła mi...
—
Nieprawda. Czy mogę już
kontynuować?
Kiedy
nikt nie zaprzeczył, Félix ponownie głęboko odetchnął i mówił
dalej:
—
W waszych dormitoriach czekają na
was mundurki letnie. Musicie bezwzględnie przestrzegać zasad ich
noszenia, ale jeśli marynarka wydaje wam się...
—
wyjątkowo grande folle...
—
...niedopasowana albo ma jakieś
inne defekty, to zgłoście to opiekunowi naszego sektora, profesor
Mikołajewnej. To ta kobieta, która wyprowadziła was z powozu i
pokazywała poziom zerowy zamku. Raz w tygodniu będziecie mieć z
nią lekcje dobrego wychowania i to jest taka okazja. Każdego dnia o
dziewiątej będzie sprawdzała, czy regulaminowo nosicie stroje
szkolne. Jedynie do zajęć gimnastycznych, które wybraliście w
procesie rekrutacji, obowiązują was inne ubrania.
—
A nie będzie quidditcha?
—
Nie.
Na
twarzach niektórych chłopców widział zawód. On też początkowo
był zawiedziony tym, że nie może grać, ale nie mieli nawet
boiska. Poza tym, w Akademii uczyło trzech nauczycieli sportów i
żaden z nich nie wyglądał na wystarczająco kompetentnego. Nawet
profesor Velazquez, ucząca latania na miotłach. Potrafiła jedynie
wyginać się na kawałku drewna i machać różdżką na tych,
którzy dążyli do zderzenia się z którymś z drzew na błoniach.
—
Jutro za dziesięć dziewiąta
spotykamy się tutaj i zaprowadzimy was do sali jadalnej. Będziecie
tam jeść wszystkie posiłki. Czy to jest dla was jasne? — Dupont
odczekał moment, aż wszyscy kiwną głowami. — No dobrze, możecie
iść do dormitoriów. Dziewczęta na lewo, drugie drzwi, chłopcy na
prawo, drzwi trzecie. Nazwiska wywieszone są na poszczególnych
drzwiach.
Pierwszoroczni
podnieśli się z ociąganiem, szepcząc już do siebie uwagi w
obcych językach, Félix starał się nie czuwać nad nimi niczym
profesor Mikołajewna, a uśmiechać się przyjaźnie, ale miał
wrażenie, że wygląda, jakby rozbolał go ząb. Kiedy minął go
ostatni chłopiec i trzasnęły za nim drzwi, z Duponta zeszło
powietrze. Czuł się jak przekłuty balon, a przydługie, ciemne
włosy opadły mu na czoło. Usiadł obok Bastiaana i wyłożył nogi
przed siebie, przyjmując z ulgą lekkie strzyknięcie w kolanach.
Miał ochotę położyć się spać.
—
Aglaè tego nie powiedziała, ale w
tym roku mamy mieć egzamin również sprawnościowy. Oprócz
typowych egzaminów z alchemii i reszty tych głupot — odezwał się
nagle Bastiaan.
Félix
spojrzał na niego, by sprawdzić, czy się nabija. Holender miał
jednak zamknięte oczy i wyglądał, jakby przygotowywał się do
drzemki. W kącikach jego warg nie czaił się także głupawy
uśmieszek. To zaniepokoiło Francuza, ale zanim zdążył się
odezwać, obraz odsłonił dziurę w ścianie i do środka wpadła
niska dziewczyna z rozwianymi, ciemnymi włosami. Marynarka miała
przewieszoną przez ramię, a w rajstopach w kilku miejscach pękło
jej oczko, ale zdawała się nie zwracać na to uwagi. Za nią
przecisnął się Brauer, w ostatniej chwili, kilka sekund później
zmiażdżyłby go obraz. Oboje byli zdyszani.
—
Picard z Brauerem? Cóż za
mezalians — zakpił De Weerd, otwierając oczy i uśmiechnął się
złośliwie. Dziewczyna machnęła na niego ręką i zwróciła się
do Félixa, uspokoiwszy wcześniej oddech:
—
Z jeziora właśnie wyłonił się
ogromny statek!
*grande folle — według mojego źródła oznacza to pedalski i w sumie miało to oznaczać, ale jakby ktoś się znał lepiej, to niech mnie upewni
** perdant — frajer
Bardzo ciekawa wizja Akademii Magii Beauxbatons. Podziwiam Cię za to, że w sumie sama wymyśliłaś większość rzeczy odnośnie samej szkoły (wiadomo, pewnie będą one dopiero pokazane w następnych rozdziałach) oraz uczniów. Moim skromnym zdaniem tworzenie postaci (powyżej trzech, powiedzmy) jest sprawą trudną i wymagającą niezłego wysiłku umysłowego. I jeszcze trzeba mieć dobrą pamięć, aby ich przez przypadek nie pomylić ;)
OdpowiedzUsuńBłędów nie znalazłam, rozdział oraz szablon fajny, z niecierpliwością czekam na następne części opowiadania.
Pozdrawiam!
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Masz przyjemny styl pisania, czyta się łatwo, lekko i z chęcią, świetnie dobierasz słowa. Dajesz czytelnikom obszerne opisy, które jednak nie nudzą, pozwalają wyobraźni zaczepić się. Bohaterowie dobrze opisani, zwłaszcza Félix, jako (że się tak wyrażę) "pośredni narrator", ma ładni zarysowany charakter. No i nie zapominajmy o Bastiaanie, który mimo wszystko wzbudził moją sympatię. Sama historia też jest niebanalna, zaczyna się wolno, ale ciekawie. Rozdział mnie wprowadził, a jego zakończenie zaintrygowało na tyle, że z niecierpliwością będę czekać na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nie był nudny, a Dupą podbił moje serce niemal od razu. Jestem... zaintrygowana, ponieważ z taką tematyką to ja się nie spotkałam w swoim długim żywocie.
OdpowiedzUsuńWiesz, jak doprowadzisz któreś ze swoim opowiadań do końca, to będę szczęśliwa. Jedna z nas musi to w końcu zrobić.
Daj więcej akcji! Niech się mordują!
Zrobię se reklamę, mogę? :D
Pozdrawiam,
miss violence z tego blogaska. ♥
Bardzo ciekawa i oryginalna historia się zapowiada. Podziwiam za stworzenie całej Akademii Beauxbatons praktycznie z niczego, wielki szacun, serio. Uwielbiam wielonarodowość w blogach! I od razu polubiłam Twoich bohaterów, Bastiaana i Brauera też (bo Niemiec <3).
OdpowiedzUsuńPoza tym ładnie i lekko piszesz, bez błędów, wyciągająco.
Czekam na pojawienie się Krumówny ;))
Życzę dużo weny!
Pozdrawiam,
Ola
Cześć!
OdpowiedzUsuńOd dawna szukałam bloga na temat Akademii Magii Beauxbatons i w końcu znalazłam! Bardzo podoba mi się twoja wizja tego miejsca, jak i przedstawieni bohaterowie. Cały tekst czytało mi się niezwykle przyjemnie, dlatego mam nadzieję, że na tym jednym rozdziale się nie skończy. Zwłaszcza, że pojawiła się panna Krum i chcę poznać jej dalsze losy.
Od razu informuję, że zostałaś nominowana do Liebster Award. :)
http://blood-in-the-snow.blogspot.com/2015/01/liebster-award-infromacje.html
Pozdrawiam i mnóstwa weny życzę!